Zeszłoroczne Oscary na tyle kazały mi się skupić głównie na kibicowaniu „Idzie”, że nie zwróciłam uwagi na nominowaną w dwóch kategoriach „Dziką drogę”, którą obejrzałam wczoraj zupełnie przypadkiem – jak się okazuje, warto czasami włączyć telewizor. Niewiele wiedziałam o filmie, jak i o kobiecie, której historia zainspirowała jego realizację. Biografia Cheryl Strayed, bo o niej mowa, może wydać się sztampowa, jeśli ograniczymy się do wystukania kilku słów w Google. Problemy rodzinne, miłosne, narkotyki, wielka przemiana, później napisana przez nią książka. Brzmi jak schemat? Może tak, jeśli byłaby to tania historyjka wymyślona w Hollywood, sfilmowana również w banalny sposób. Ale nie w tym wypadku! Od samego początku urzekła mnie Reese Witherspoon, którą dotychczas kojarzyłam z rolami słodkich blondynek – w zupełnie nowym wcieleniu kobiety po przejściach, zdecydowanie mnie przekonała. Jak się okazuje, nie tylko mnie, ilość nominacji do różnego rodzaju nagród jak najbardziej temu dowodzi. Ale do rzeczy. Krótko o fabule (serio krótko, bo chcę, żebyś obejrzała ten film): Cheryl, która znalazła się w kompletnie beznadziejnym punkcie swojego życia, postanawia przebyć 1500 mil jednym z najtrudniejszych górskich szlaków Ameryki. Jej wędrówka przeplatana jest retrospekcjami. Nie ukrywam, wszystkie niemoralne przygody Cheryl kazały mi nabrać do niej dystansu, może brzmi to banalnie, ale byłam na nią po prostu wkurzona o to, że zdradziła wszystko, co powinno być dla niej najważniejsze i najpiękniejsze. Jednak, wraz z kolejnymi przebytymi kilometrami, gdy nasza bohaterka była coraz bliżej celu, wkurzyłam się na samą siebie. Nie miałam prawa jej oceniać! Każdy ma prawo popełniać błędy, wpadać w najpoważniejsze tarapaty. Przecież tego nie da się uniknąć. Siłą i tym, co zasługuje na ogromny podziw jest to, jak potrafimy pokonać problemy. Cheryl udało się to i urosła w moich oczach do rangi kobiety potężnej. Mimo że każdy, kto spotykał ją na szlaku, którego nie byli w stanie pokonać najtwardsi faceci, pytał, jak wyobraża sobie osiągnąć cel, skoro jest dziewczyną, a do tego idzie samotnie, ona udowodniła, że może wszystko. To, co przyczyniło się do jej porażki, stało się także jej siłą (jeśli obejrzysz film, będziesz wiedziała, o co mi chodzi). Wygrała nie tylko fizycznie, z obtarciami, oparzeniami i schodzącymi paznokciami, ale przede wszystkim, wygrała jako człowiek. Udało jej się zostawić przeszłość za sobą i rozpocząć nowe, piękne życie.
0 Komentarze
"...nie trenuję dziewczyn" Pamiętam jak byłam w podstawówce i biłam się chłopakami. Siniaki, dziury w spodniach i mnóstwo zabawy. Pamiętam też jak nauczycielka doprowadzała nas do porządku i jak dostało mi się w domu, bo podarłam ładne spodnie. 10 lat później kiedy trafiłam na zajęcia kickboxingu na 20 facetów była tam jedna dziewczyna. Dlaczego? Filmy takie jak Rocky pokazują nam wizerunek wojownika, ale mniej jest takich które pokazują wojowniczki. Niektórym się wydaje, że ring to nie miejsce dla kobiet, że kobiety to słaba płeć... śmiem wątpić. A oto przykład. "Million Dollar Baby" to historia dziewczyny, która od 13 roku życia zajmuje się kelnerstwem. Ojciec nie żyje, brat w więzieniu, matka z nadwagą w innej części kraju, siostra sama z dzieckiem na zasiłku. Maggie nie ma więc nic, prócz prostego celu i serca do walki. Dziewczyna chce boksować i chce najlepszego trenera. A jest nim Frankie, który nie jest typem miłego faceta – widzi dziewczynę na swojej sali treningowej i każe jej się stąd zabierać. "nie trenuję dziewczyn", mówi i zostawia ją z workiem treningowym. Ale ona wraca codziennie i trenuje jak szalona. Jest na tyle uparta i zdeterminowana, że w końcu udaje jej się przekonać Frankiego. I tak to się zaczyna. Dziewczyna w świecie boksu, wojowniczka. Walczy z przeciwnościami, ze słabością, ze stereotypami. Z całym światem, który mówi, że to, co sobie wymarzyła nie ma sensu. I pokazuje im na co ją stać. //Agnieszka Szostak |
Autorami bloga jesteście Wy!Też chcesz coś dla nas napisać? Odezwij się na [email protected] Kategorie
Wszystkie
Archiwa
Maj 2017
|