Dziś zapraszam Was na lekcję herstorii. Przedstawię Wam kobietę, która żyła kilka wieków temu i o której często zapominamy podczas szkolnych lekcji. Bo czy ktoś zwraca uwagę na to, że Anna Jagiellonka była królem Polski? Wciśnięta gdzieś pomiędzy Zygmunta Augusta a Stefana Batorego, nie brana zbyt poważnie przez ówczesne społeczeństwo, może dlatego i dziś nie uczy się o niej tyle, ile powinno. Tutaj pokażę Wam, że była ona silną kobietą, wbrew pozorom i wszystkim wadom, które – jak każda z nas – miała. Anna Jagiellonka była dzieckiem Zygmunta Starego i Bony Sforzy. Urodziła się jako jedna z najmłodszych córek. Ponieważ w tamtym czasie pary królewskie czekały przede wszystkim na synów, najmłodsze siostry nie były traktowane tak dobrze jak ich starsze rodzeństwo. Całe dzieciństwo spędziły zdane tylko na siebie, na oficjalnych spotkaniach widziane jako cień swojej matki. Nikt nie zwracał na nie uwagi, w rezultacie nie zadbano o ich zamążpójście. Królewny wchodziły w wiek w którym zaczęto patrzeć na nie jak na stare panny. I tu Anna pokazuje swoją pierwszą zaletę – miała okazję wyjść za mąż przed swoją starszą siostrą, zrezygnowała jednak z tego okazując solidarność siostrze. Gdy jej młodsza siostra miała okazję na ożenek – pozwoliła jej na to, godząc się z przyszłością starej panny. Anna została sama. Najpierw opuściła ją matka – zostawiając Annę i jej siostry w Polsce i wracając na stałe do Włoch. Później opuściły ją i siostry, wyjeżdżając do krajów swoich mężów. Anna musiała sama tułać się po Polsce. Nikt nie zwracał na nią uwagi, nawet jej brat nie chciał wziąć jej do siebie. Myślę, że podczas tej tułaczki i niepewności jutra, Anna wykazała się ogromną odwagą. Nie poddała się i zadbała o to, by przetrwać razem ze swoim dworem. Mimo, że mogła czuć się już przegrana bez bliskich, męża i władzy, po złych chwilach tułaczki trafiła jednak na zamek. Po śmierci brata znów zaczęła być „niewidzialna”. Polska martwiła się o przyszłego króla, nikt nie zwracał na nią uwagi. Dopiero po pierwszym bezkrólewiu i nieudanej koronacji Henryka Walezego (który szybko uciekł do Francji), szlachta zrozumiała, jak wielką rolę może odegrać Anna w królestwie. Wtedy los się do niej uśmiechnął – zazwyczaj niezauważana i przepędzana z miejsca na miejsce, teraz zamieszkała w głównych pokojach zamku. W wieku 53 lat Anna została koronowana na króla Polski, a następnie wydana za mąż za Stefana Batorego. W tak późnym wieku, kiedy pewnie pożegnała się już z jakimkolwiek happy endem, spełniły się wszystkie jej marzenia, do których dążyła całe życie.
Anna Jagiellonka jest dla mnie symbolem wewnętrznej siły – musiała pogrzebać swoje siostry, brata, matkę, ojca i męża, a mimo to nie załamała się. Nie poddawała się mimo chorób, wygnania, złego traktowania i dopięła swego. Spełniła swoje marzenia, co pokazuje, że może to czekać każdą z nas. Wytrwałe dążenie do celu i nieprzejmowanie się plotkami to jej sposób na sukces. Mimo wad Jagiellonki, tak licznie przytaczanych w książkach uważam, że Anna to postać godna do naśladowania w niektórych aspektach. Wraca wiara w to, że swoje cele można osiągnąć niezależnie od wieku.
0 Komentarze
"Rozmowy z MegaBabkami" to nowa seria shortów, czyli wywiadów z ekstra kobietami. Jeśli szukasz inspiracji, jeśli szukasz mocy do działania, jeśli szukasz pomysłu na siebie - to jest seria dla Ciebie! Dziś mamy dla Was nie tylko filmik, ale i rozmowę - z Aleksandrą Wilczurą, prezeską Stowarzyszenia Cukunft.1. Jako Polka-Żydówka, jakie były Twoje doświadczenia dorastając w Polsce? Czy spotkałaś się z jakimiś formami dyskryminacji, a może wręcz przeciwnie? W latach 80tych wszyscy obywatele polscy byli tacy sami. O Żydach raczej nic się wtedy nie mówiło. Był to swoisty temat tabu, który najlepiej było unikać. W książkach do historii mimochodem wspominano, że w czasie II wojny światowej oprócz Polaków ginęły także inne narodowości, m.in. Żydzi i Romowe, ale nic poza tym. Dopiero w połowie lat 90tych sytuacja uległa diametralnej zmianie. Moi koledzy i koleżanki otwarcie zaczęli si przyznawać do swoich ukraińskich, białoruskich, niemieckich, chorwackich, czy żydowskich korzeni. To było niesamowite odkrycie. Nagle z homogenicznych polskich klas szkolnych wyłaniała się raczkująca wielokulturowość. Z dyskryminacją, specyficzną formą antysemityzmu, filosemityzmu i tzw. kluczem etnicznym spotkałam się dopiero na studiach w Krakowie. Tam dopiero zderzyłam się z przeróżnymi stereotypami na temat Żydów, na mój własny temat. Tam po raz pierwszy gorzko odczułam, co to naprawdę oznacza być Żydówką, otrzymywać anonimy i dwuznaczne pogróżki od kolegów ze studiów. Wtedy też zrozumiałam, że mimowolnie jestem reprezentantką pewnych obcych mi idei i wyobrażeń na mój temat, zbiorowych doświadczeń i historii, z którymi trzeba nauczyć się żyć. 2. Jaką rolę mają kobiety w judaizmie? Czy masz może swoje żydowskie kobiecie inspiracje, MegaBabki? Judaizm jest religią paternalistyczną, w której przywództwo piastują mężczyźni, starsi, rabini. Kobiety pełnią role pomocnicze, drugorzędne. Ich pozycja w społeczeństwie warunkowana jest ilością posiadanego potomstwa, męża, ojca lub braci. Ich rola w zasadzie ogranicza się do rodzenia dzieci, przygotowania posiłków, pieczenia chałek, błogosławienia świec szabatowych, dbania o cnijut, czyli skromność i powściągliwość oraz o przestrzeganie praw Nidda, czyli oddalenia w okresie rytualnej nieczystości. Według judaizmu edukacja nie jest kobietom potrzebna, gdyż podobno mają się rodzić już z pełną wiedzą. Biblia hebrajska jest pełna żydowskich bohaterek , jednak zawsze są one uległymi żonami i córkami słuchającymi pokornie ojców, braci, mężów lub kuzynów, których często ratują z życiowej opresji. Biblijne super-bohaterki jak królowa Ester (hebr. ukryta), czy prorokini Dewora (hebr. pszczoła) są owiane nimbem tajemnicy. Na kim więc żydowskie kobiety mogłyby się realnie przez wieki wzorować? Moimi własnymi żydowskimi kobiecymi inspiracjami, takimi Mega Babkami, do których często się odwołuje to Róża Luksemburg, Hannah Arendt, Golda Meir i Judith Butler. Każda z nich była lub jest fenomenalną wizjonerką, aktywistką, otwarcie walczące w obronie swoich poglądów mimo silnych nacisków, stygmatyzacji i wykluczeniu. 3. Czy mogłabyś opowiedzieć coś o społeczności żydowskiej w Polsce? Czy ty, mieszkając we Wrocławiu, znasz np. Żydów z Warszawy czy innych miejscowości?
Według ostatniego spisu powszechnego, w Polsce mieszka 8 tys. osób deklarujących pochodzenie żydowskie. Skąd się wzięła taka właśnie liczba dokładnie nie wiemy, gdyż według statystyk prowadzonych przez wszystkie organizacje żydowskie w Polsce mieszka około 2-2,5 tys. Żydów skupionych wokół gmin wyznaniowych żydowskich lub oddziałów Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Żydów w Polsce. Najwięcej Żydów mieszka oczywiście w Warszawie, ponad 1,200 osób. W pozostałych gminach około: 260 we Wrocławiu, Krakowie 180, a w Katowicach, Łodzi, Poznaniu, Gdańsku, Lublinie i Szczecinie około 40-100 osób, czyli znacznie mniej, niż wspomniane 8 tys. Jest to pewnego rodzaju polski fenomen, gdyż w Polsce Żydów określa się mianem ludzi instytucjonalnych, tj. żeby funkcjonować jako Żydzi jesteśmy zmuszeni do zrzeszania się w różnych instytucjach żydowskich umożliwiających zakup koszernych produktów, pochówek na cmentarzu żydowskim itd. Życie żydowskie nie może istnieć bez społeczności. Ta społeczność, która jest aktywna żydowska spotyka się często na różnego rodzaju wyjazdach określanych mianem szabatonów, czyli seminariów połączonych z szabatem. Dzięki nim bardzo dobrze się znamy, mimo że pochodzimy z bardzo oddalonych od siebie społeczności. Wielu z nas od dziecka brało udział w żydowskich koloniach i obozach dla dzieci i młodzieży lub wczasach rodzinnych. Raz do doku odbywa się Limud, czyli intensywny szabaton edukcyjno-kulturalny organizowany przez JDC, na który zjeżdżają niemal wszyscy Żydzi z całej Polski. Wszyscy stanowimy dla siebie jedną wielką rodzinę – pełną dalekich kuzynów i kuzynek, ciotek i wujków, a przede wszystkim niezliczoną ilością żydowskich dziadków. 4. Czy mogłabyś wytłumaczyć, co to jest antysemityzm bez Żydów? I w ogóle, jak się ma antysemityzm w Polsce? Jakie są jego przyczyny? Antysemityzm bez Żydów jest polskim fenomenem, gdyż w państwie, w którym społeczność żydowska stanowi 8 tys. osób, a de facto 2 tys., trudno mówić o niechęci do realnie istniejącej grupy. Przeważająca większość dzisiejszych antysemitów nigdy nie wiedziała Żydów i nigdy nie miała z nimi kontaktu. Swoje wyobrażenia na ich temat czerpie przede wszystkim z mediów, które głoszą, że Żydzi są wszędzie, rządzą światem, rynkami finansowymi i polityką. Taka narracja medialna wzbudza uprzedzenia i niechęć do wirtualnego wroga, które z kolei dają swój wyraz w agresywnym języku, czy spaleniu kukły Żyda na rynku we Wrocławiu. Antysemityzm polski bez Żydów jest zakorzeniony w języku polskich, powierzeniach, przysłowiach i aforyzmach, w kulturze żydowskiej – literaturze, sztuce i filmie oraz religii ludowej. Obraz Żyda jest w nim ponad czasowy i w żaden sposób nie ulega zmianie. Żyd – musi mieć pejsy, chałat i być religijny. Ten stereotypowy wizerunek Żyda powielają nawet edukacyjne programy antydyskryminacyjne przeciwdziałające antysemityzmowi. A szkoda, bo tylko mniej niż 10% całej populacji żydowskiej na świecie stanowią Żydzi religijni. 90% Żydów to osoby świeckie, niczym nie różniące się ani wyglądem, ani zachowaniem od nieżydowskich sąsiadów. Żydzi świeccy pozostają w tzw. szarej strefie. Często też mogą usłyszeć, że nie są „prawdziwymi Żydami, bo na nich „nie wyglądają”. Kolejny raz dziewczyny z #MamyGłos uświadomiły nam, jak wielką mamy w sobie siłę. Tym razem nie była to jednak jedynie nasza (jakże istotna) wewnętrzna moc, która sprawia, że możemy zmieniać otaczający nas świat. Uzmysłowiłyśmy sobie, że drzemie w nas także siła fizyczna. Dzięki niej, w niebezpiecznej sytuacji, wcale nie jesteśmy całkowicie bezbronne. To odkrycie nastąpiło podczas weekendowych warsztatów WenDo, które poprowadziły dla nas dwie niesamowite trenerki Ewa i Magda. Jest to metoda przeciwdziałania przemocy wobec kobiet, mająca na celu budowanie poczucia własnej wartości i uczenie, w jaki sposób należy reagować na agresję. Początek warsztatów poświęciłyśmy na poznanie naszego potencjału fizycznego. Po kilku wstępnych ćwiczeniach, instruktorki zaskoczyły nas propozycją przełamania sosnowej deski. Nie ukrywam, że zadanie to wzbudziło w nas ogromne emocje. Niektóre z nas zareagowały entuzjastycznie, a w innych wizja wykonania czynności, powszechnie uważanej za domenę kaskaderów filmowych, wywoływały sceptyzm, a nawet strach. Każda z nas, miała możliwość samodzielnego zdecydowania o podjęciu się tego zadania. Jakikolwiek był to wybór - decyzja ta była słuszna, albowiem to my ją podjęłyśmy. Jest to także adekwatne w momencie samoobrony, kiedy musimy szybko postanowić jaką formę ma ona przybrać. Każde działanie jest słuszne. Musimy jednak pamiętać, aby zachować spokój i całkowicie skoncentrować myśli na aktualnej sytuacji. Priorytetowy jest fakt, abyśmy atakowały z zaskoczenia, co zwiększa nasze szanse na powodzenie w podbramkowej sytuacji. Ważne jest zastosowanie pewnych, nieskomplikowanych technik, które poznałyśmy na warsztatach. Istotne jest także wybieranie podczas obrony słabych punktów napastnika, takich jak: twarz, splot słoneczny, kolana, śródstopie, genitalia czy krtań. Jest ich o wiele więcej, dlatego warto zagłębić się w temat, ponieważ wiedza ta może okazać się kluczowa. Przemoc może nas spotkać w zupełnie niespodziewanej chwili. Jest jednak kilka sposobów, które minimalizują jej ryzyko. Oczywiste jest, że powinnyśmy unikać miejsc, w których czujemy się zagrożone. Zawsze powinnyśmy postawą swojego ciała komunikować (nawet fałszywą!) pewność siebie, a podczas zaczepek, możemy zrobić coś, czego agresor kompletnie się nie spodzeiwa. Przykładem takiej czynności może być wiązanka przekleństw, która zupełnie nie odpowiada wizerunkowi kobiety albo coś, co ją deseksualizuje. Dużo czasu poświęciłyśmy także na rozmowę, która miała na celu kształtowanie naszej asertywności. Uświadomiłyśmy sobie, jak ważne jest określenie własnych granic, a w nastęsptwie wyraźne zaznaczanie ich, podczas wszelkich relacji międzludzkich. Nie powinnyśmy bać się mówić NIE i jasno komunikować innym, gdy coś nam nie odpowiada. Jesteśmy bowiem jedynymi osobami, które mają prawo o tym decydować.
Po warsztatach pozostała w mojej głowie pewna myśl, którą będę powtarzać sobie w chwilach zwątpienia - ,,Przełamałam ręką deskę. Dam radę!" //Julia Znojek Wrzuciłam kilka nowych książek na czytnik i bezmyślnie kliknęłam w jeden z tytułów - ot, żeby zerknąć na pierwszą stronę. W oczy od razu rzuciło mi się, że: Tosia wymiotowała w szkolnej toalecie. Tak właśnie zaczyna się „Fanfik”. Tak też zaczęła się moja z nim przygoda - bo nie mogłam powstrzymać się przed przeczytaniem kolejnego zdania. I tego następującego po nim. I jeszcze jednego. I połowy książki. O pierwszej w nocy stwierdziłam, że wypadałoby jednak upolować odrobinę snu. Rano, nie zawracając sobie głowy równie trywialnymi czynnościami co jedzenie śniadania, połknęłam pozostałe mi rozdziały. Od tamtego momentu chodzi mi po głowie jedno zasadnicze pytanie: czy autorka ma już w planach kolejną książkę? Nad umywalkami przez całą szerokość ściany ciągnęło się duże lustro. Tosia umyła rozdygotane ręce i przepłukała usta, unikając wzrokiem swojego odbicia. Był to nawyk, nad którym się już nawet nie zastanawiała. Nie lubiła patrzeć na siebie i już. Ale kiedy otrzepywała ręce z wody, jej wzrok podążył odruchowo za rozbryzgującymi się na lustrze kroplami i choć nie chciała, spojrzała sobie prosto w twarz. Jakiś czas temu stwierdziłam, że przeczytałam już w życiu swoją porcję tak zwanej literatury młodzieżowej. Od wczesnego dzieciństwa zajmuje się połykaniem książek, młodzieżówki szybko przestały mnie interesować, bo zwykle bazują na utartych schematach i najzwyczajniej w świecie mnie nudzą. „Fanfik” zdecydowanie wyróżnia się na ich tle. Wakacje spędziła komfortowo w zaciszu własnego pokoju. Czytała książki, pisała fanfiki, przeglądała fanarty, obejrzała na YouTubie bootlegi z zaległej listy, słowem robiła to wszystko, do czego ma prawo każdy uczeń, który zdołał przeżyć pierwszą klasę liceum. Ta książka, jak trafnie zauważyła moja znajoma, czyta się sama. Przez tekst po prostu się płynie. Dialogi brzmią naturalnie, a uchwycone myśli wydają się dziwnie znajome. No i ta lekkość, z jaką Natalia Osińska lawiruje między trudnymi tematami - ona hipnotyzuje. W szkole nie wypadało być biednym, biedni byli społecznie martwi. Dotąd Tosia żyła w przekonaniu, że prawdziwie biedni ludzie zdarzają się tylko w literaturze i sztuce, ewentualnie gdzieś daleko, na drugim końcu globu, a oto miała przed sobą żywe wcielenie baśniowej sierotki. O czym właściwie jest ten „Fanfik”? O miłości do popkultury. O Marvelu, musicalach i fanfiction. O liceum, klasowych mean girls i odludkach. O kłótniach z rodzicami, proszkach dających szczęście i pierwszym (ohydnym) piwie. O przyjaźni. Trochę też o miłości przyjmującej najróżniejsze postaci. O tym, że płeć nie jest zero-jedynkowa. O ludziach niecierpiących makijażu. O ludziach uwielbiających makijaż. O mnie. O Tobie. Stał chwilę bez ruchu. Potem się ocknął, podszedł do umywalki i umył twarz zimną wodą, unikając swojego odbicia w lustrze. W końcu jednak przemógł się i spojrzał. – No, możesz być z siebie dumny – powiedział. Ale nie był. Nie tak miało być. Wydawało mu się zawsze, że któregoś dnia stanie sam na sam z całym złem tego świata, pokona je i nastąpi coś w rodzaju wielkiego finału, uderzenie w wielki gong, po którym nastąpi wieczna radość, taniec i śpiew. A zło okazało się jakieś takie małe i niepozorne. Zwycięstwo nad nim wydawało się rzeczą wstydliwą, osobistą i niegodną wspomnienia. Wiem jak wiele osób z rezerwą podchodzi do książek polskich autorów, sama nad wyzbyciem się obaw pracowałam przez ostatnich kilka lat. (Jak? Czytając dobre polskie książki. Tak, istnieją takie.) Spróbujcie mi jednak uwierzyć: „Fanfik” jest powieścią nadającą się na eksport. Chcecie ją znać. ♥
//Weronika Zimna http://zimnotutaj.blogspot.com/ Pamiętam to do dziś jak rok temu…to chyba był wrzesień, wracałam do domu i dostałam telefon od mojej mamy, który prawdopodobnie zmienił moje życie o 180 stopni tylko, że odbierając go jeszcze o tym nie wiedziałam. Słyszę pytanie „Ania.. a może być chciała pojechać do USA do liceum? Wiesz takie programy mają…”. Długo się nie zastanawiałam, nawet nie pamiętam czy w ogóle to zrobiłam i powiedziałam „TAK ! ZROBIĘ TO!”. Mając tak wielką możliwość, głupotą z mojej strony by było powiedzieć NIE.Na początku chciałam wyjechać podczas 2 półrocza 2 klasy liceum, ale na rejestrację było już za późno… to jak? Decydujemy się na 1 półrocze, 3 klasy? Klasy maturalnej? Zero zastanawiania się i mówię TAK! Ile ja się nasłuchałam: Jesteś pewna??? Ominąć 4 miesiące szkoły??? I TO KLASY MATURALNEJ??? Co z maturą? Jak ty zdasz? Wybaczcie, ale na ten moment nie znam odpowiedzi na żadne z tych pytań, poza jednym… tak, jestem pewna! A ten 5 miesięczny wyjazd (jeśli w tym momencie ktoś jest zagubiony, wyjechałam na 5 miesięczny program, sierpień-grudzień) nauczy mnie więcej niż całe moje dotychczasowe lata edukacji w placówkach oświatowych…a będzie ich już chyba z dwanaście. Jestem w Ameryce już niecałe 4 miesiące. Mieszkam w Gulfport, w stanie Mississippi. Godzinę drogi od Nowego Orleanu, 5 godzin samolotem od Nowego Jorku i ponad 7000 kilometrów od mojego dotychczasowego życia. Na co dzień chodzę tutaj do liceum. W sumie trochę takie High School Musical tylko, że nikt nie tańczy i nie śpiewa, a nie każdy chłopak to Troy Bolton. Mieszkam tutaj z moją host rodzinką oraz Anna – dziewczyną z Australii…(właściwie to z Anglii, skomplikowana sytuacja, po prostu niektórych się nie pyta skąd są, bo można się pogubić). Wydaje się super prawda? I tak właśnie jest!!! Byłam w moim wymarzonym Nowym Jorku, widziałam Beyoncé, tańczyłam na środku Bourbon Street w Nowym Orleanie, codziennie poznaję cudownych ludzi (i to nie tylko z USA!), zyskałam nową wspaniałą rodzinkę, mój angielski z dnia na dzień jest coraz lepszy. Ale wyobraźcie to sobie - jesteście w innym kraju, nawet na innym kontynencie, z kompletnie innymi zwyczajami, z ludźmi, których nie znacie, wasze dotychczasowe życie zostawiliście tak 7000 kilometrów za sobą. Ta... gdy to sobie uświadomisz, twoja opinia na temat tego, co właśnie ja i miliony ludzi na całym świecie robimy, zmieni się całkowicie i zamiast powiedzieć „jacie, w sumie to takie niekończące się bezstresowe wakacje”, powiesz „wow, ja to cię podziwiam”. Decydując się na wymianę, nigdy bym nie pomyślała, że da mi to o wiele wieeeeele, więcej niż tylko fajne fotki na insta czy updaciki na snapie… Taki wyjazd daje człowiekowi takiego kopa i otwiera oczy na tyle spraw, że Wasze życie już nigdy nie będzie takie samo. Nawet możecie zdobyć nowych przyjaciół jak Pan z banku, z infolinii, bo zapominanie PINu do karty jest na porządku dziennym. Przez taki wyjazd człowiek dowiaduje się o sobie tylu rzeczy - wyobraźcie to sobie … nikt Was nie zna, nie ocenia. Zaczynacie tutaj od zera i kierujecie życiem jak tylko chcecie. Brzmi to trochę przerażająco ale w sumie to całkiem niezła zabawa. Sama widzę po sobie co dotychczas zyskałam przez pobyt w USA. Wiem więcej o moich słabościach, widzę moje dobre strony, a moja pewność sobie wzrasta każdego dnia. W końcu zaczynam dorastać! Uczę się jak dysponować pieniędzmi a załatwienie spraw w banku, wysłanie mailów i te wszystkie „dorosłe” obowiązki nie przerażają mnie już tak jak kiedyś. Zaczęło się to już przy wypełnianiu mojej aplikacji wyjazdowej - maaaatko, to dopiero było wzywanie, którego jakoś nie mam ochoty powtarzać (ps i tak było warto). Przez mój cały pobyt tutaj byłam postawiona w tak różnych sytuacjach, o których bym nigdy nie pomyślała - jakieś rodzinne problemy, kłopoty z chłopakami (i ich dziewczynami), miliony kłótni, żenujących sytuacji, milion godzin śmiechu, podejmowanie SAMEJ S A M E J (bez telefonu do mamy, omg to tak można?) decyzji. Dzięki temu zrozumiałam, że kurczę Ania naprawdę jesteś mądrą dziewczyną, robisz błędy ale po coś to w końcu jest! Nic nie dzieje się bez przyczyny, a wszystkie złe momenty robią z ciebie jeszcze lepszego człowieka. Zastanawiam się jak to będzie jak wrócę do Zielonej Góry. Czy od tak zacznę robić te wszystkie rzeczy, które robiłam przed wyjazdem? Czy będę tak samo rozmawiać z moimi przyjaciółmi? Czy przeżyję dzień bez wspominania „Hej byłam Exchnage Student w USA, chcesz o tym posłuchać”? Po prostu zastanawiam się, co będzie dalej. Wracam do mojego liceum w styczniu, kilka tygodni później studiówka, pod koniec kwietnia Adijos Amigos, już nigdy mnie nie zobaczycie w LO1, a w maju maturki…ALE CO DALEJ? Wciąż nie podjęłam tej decyzji, ale coś czuję, że dzięki wyjazdowi, zawsze będę stawiać na ryzyko. Bo chyba właśnie o tym o to w życiu chodzi prawda? Ride or die - bez ryzyka nie ma zabawy. Po prostu nie chcę żałować, że czegoś nie zrobiłam tylko dlatego, że wydawało mi się to nieracjonalne a wszyscy dookoła mówili ”Boże serio, to głupie, lepiej siedź w domu i rób to co ci nakazuje społeczeństwo”. Oczekuję od życie czegoś więcej, chcę robić rzeczy niemożliwe, chcę inspirować innych a co najważniejsze być inspiracją… dla samej siebie.
Jeśli poszukujcie informacji CO, GDZIE I JAK? Prowadzę bloga, gdzie znajdziecie odpowiedzi na większość Waszych pytań, codzienne updaciki i kontakt do mnie, jeśli po prostu chcecie powiedzieć hejka, czy zaserduszkować moje fotki na instagramie <3 //Ania Walczak P.S. To wszystko nie udałoby mi się bez moim super wspaniałych rodziców, którym jestem ogromnie wdzięczna i shout out dla mojej mamy, która na pewno to czyta <3 |
Autorami bloga jesteście Wy!Też chcesz coś dla nas napisać? Odezwij się na [email protected] Kategorie
Wszystkie
Archiwa
Maj 2017
|