Pamiętam to do dziś jak rok temu…to chyba był wrzesień, wracałam do domu i dostałam telefon od mojej mamy, który prawdopodobnie zmienił moje życie o 180 stopni tylko, że odbierając go jeszcze o tym nie wiedziałam. Słyszę pytanie „Ania.. a może być chciała pojechać do USA do liceum? Wiesz takie programy mają…”. Długo się nie zastanawiałam, nawet nie pamiętam czy w ogóle to zrobiłam i powiedziałam „TAK ! ZROBIĘ TO!”. Mając tak wielką możliwość, głupotą z mojej strony by było powiedzieć NIE.Na początku chciałam wyjechać podczas 2 półrocza 2 klasy liceum, ale na rejestrację było już za późno… to jak? Decydujemy się na 1 półrocze, 3 klasy? Klasy maturalnej? Zero zastanawiania się i mówię TAK! Ile ja się nasłuchałam: Jesteś pewna??? Ominąć 4 miesiące szkoły??? I TO KLASY MATURALNEJ??? Co z maturą? Jak ty zdasz? Wybaczcie, ale na ten moment nie znam odpowiedzi na żadne z tych pytań, poza jednym… tak, jestem pewna! A ten 5 miesięczny wyjazd (jeśli w tym momencie ktoś jest zagubiony, wyjechałam na 5 miesięczny program, sierpień-grudzień) nauczy mnie więcej niż całe moje dotychczasowe lata edukacji w placówkach oświatowych…a będzie ich już chyba z dwanaście. Jestem w Ameryce już niecałe 4 miesiące. Mieszkam w Gulfport, w stanie Mississippi. Godzinę drogi od Nowego Orleanu, 5 godzin samolotem od Nowego Jorku i ponad 7000 kilometrów od mojego dotychczasowego życia. Na co dzień chodzę tutaj do liceum. W sumie trochę takie High School Musical tylko, że nikt nie tańczy i nie śpiewa, a nie każdy chłopak to Troy Bolton. Mieszkam tutaj z moją host rodzinką oraz Anna – dziewczyną z Australii…(właściwie to z Anglii, skomplikowana sytuacja, po prostu niektórych się nie pyta skąd są, bo można się pogubić). Wydaje się super prawda? I tak właśnie jest!!! Byłam w moim wymarzonym Nowym Jorku, widziałam Beyoncé, tańczyłam na środku Bourbon Street w Nowym Orleanie, codziennie poznaję cudownych ludzi (i to nie tylko z USA!), zyskałam nową wspaniałą rodzinkę, mój angielski z dnia na dzień jest coraz lepszy. Ale wyobraźcie to sobie - jesteście w innym kraju, nawet na innym kontynencie, z kompletnie innymi zwyczajami, z ludźmi, których nie znacie, wasze dotychczasowe życie zostawiliście tak 7000 kilometrów za sobą. Ta... gdy to sobie uświadomisz, twoja opinia na temat tego, co właśnie ja i miliony ludzi na całym świecie robimy, zmieni się całkowicie i zamiast powiedzieć „jacie, w sumie to takie niekończące się bezstresowe wakacje”, powiesz „wow, ja to cię podziwiam”. Decydując się na wymianę, nigdy bym nie pomyślała, że da mi to o wiele wieeeeele, więcej niż tylko fajne fotki na insta czy updaciki na snapie… Taki wyjazd daje człowiekowi takiego kopa i otwiera oczy na tyle spraw, że Wasze życie już nigdy nie będzie takie samo. Nawet możecie zdobyć nowych przyjaciół jak Pan z banku, z infolinii, bo zapominanie PINu do karty jest na porządku dziennym. Przez taki wyjazd człowiek dowiaduje się o sobie tylu rzeczy - wyobraźcie to sobie … nikt Was nie zna, nie ocenia. Zaczynacie tutaj od zera i kierujecie życiem jak tylko chcecie. Brzmi to trochę przerażająco ale w sumie to całkiem niezła zabawa. Sama widzę po sobie co dotychczas zyskałam przez pobyt w USA. Wiem więcej o moich słabościach, widzę moje dobre strony, a moja pewność sobie wzrasta każdego dnia. W końcu zaczynam dorastać! Uczę się jak dysponować pieniędzmi a załatwienie spraw w banku, wysłanie mailów i te wszystkie „dorosłe” obowiązki nie przerażają mnie już tak jak kiedyś. Zaczęło się to już przy wypełnianiu mojej aplikacji wyjazdowej - maaaatko, to dopiero było wzywanie, którego jakoś nie mam ochoty powtarzać (ps i tak było warto). Przez mój cały pobyt tutaj byłam postawiona w tak różnych sytuacjach, o których bym nigdy nie pomyślała - jakieś rodzinne problemy, kłopoty z chłopakami (i ich dziewczynami), miliony kłótni, żenujących sytuacji, milion godzin śmiechu, podejmowanie SAMEJ S A M E J (bez telefonu do mamy, omg to tak można?) decyzji. Dzięki temu zrozumiałam, że kurczę Ania naprawdę jesteś mądrą dziewczyną, robisz błędy ale po coś to w końcu jest! Nic nie dzieje się bez przyczyny, a wszystkie złe momenty robią z ciebie jeszcze lepszego człowieka. Zastanawiam się jak to będzie jak wrócę do Zielonej Góry. Czy od tak zacznę robić te wszystkie rzeczy, które robiłam przed wyjazdem? Czy będę tak samo rozmawiać z moimi przyjaciółmi? Czy przeżyję dzień bez wspominania „Hej byłam Exchnage Student w USA, chcesz o tym posłuchać”? Po prostu zastanawiam się, co będzie dalej. Wracam do mojego liceum w styczniu, kilka tygodni później studiówka, pod koniec kwietnia Adijos Amigos, już nigdy mnie nie zobaczycie w LO1, a w maju maturki…ALE CO DALEJ? Wciąż nie podjęłam tej decyzji, ale coś czuję, że dzięki wyjazdowi, zawsze będę stawiać na ryzyko. Bo chyba właśnie o tym o to w życiu chodzi prawda? Ride or die - bez ryzyka nie ma zabawy. Po prostu nie chcę żałować, że czegoś nie zrobiłam tylko dlatego, że wydawało mi się to nieracjonalne a wszyscy dookoła mówili ”Boże serio, to głupie, lepiej siedź w domu i rób to co ci nakazuje społeczeństwo”. Oczekuję od życie czegoś więcej, chcę robić rzeczy niemożliwe, chcę inspirować innych a co najważniejsze być inspiracją… dla samej siebie.
Jeśli poszukujcie informacji CO, GDZIE I JAK? Prowadzę bloga, gdzie znajdziecie odpowiedzi na większość Waszych pytań, codzienne updaciki i kontakt do mnie, jeśli po prostu chcecie powiedzieć hejka, czy zaserduszkować moje fotki na instagramie <3 //Ania Walczak P.S. To wszystko nie udałoby mi się bez moim super wspaniałych rodziców, którym jestem ogromnie wdzięczna i shout out dla mojej mamy, która na pewno to czyta <3
2 Komentarze
Anna
11/13/2016 08:46:34 pm
Aniu super :) Tylko popracują nad językiem polskim bo kiepsko z maturą bedzie. /(
Odpowiedz
Gość
11/14/2016 08:45:15 am
Kochana,przyganiał "kocioł garnkowi" 😉
Odpowiedz
Odpowiedz |
Autorami bloga jesteście Wy!Też chcesz coś dla nas napisać? Odezwij się na [email protected] Kategorie
Wszystkie
Archiwa
Maj 2017
|