„Boska Florence” to film który stosunkowo niedawno wszedł do polskich kin. Sama wybrałam się na niego w zeszłym tygodniu skuszona obsadą, gdzie główne role przypadły Meryl Streep i Hugh Grantowi, których uwielbiam. Z pozoru trafiamy na zwykłą komedię o kobiecie, która „mimo braku talentu zapragnęła śpiewać” (tak głoszą wszystkie materiały reklamowe). Jednak nie chodzi mi tu dziś o stworzenie recenzji ani opisywanie na ile rozbawił mnie (lub nie) ten film. Dziś chodzi mi o przybliżenie postaci głównej bohaterki i pokazanie jej w trochę innym świetle. Po „przebrnięciu” przez warstwę komedii i przemyśleniach, już po wyjściu z kina zrozumiałam, że tytułowa Florence, to kobieta z której powinnyśmy brać przykład. Początkowo wszyscy – widzowie jak i inni bohaterowie filmu śmieją się z niej i nie traktują poważnie. Ogranicza ją wszystko: wiek, zdrowie, brak talentu. Wielu z nas wydawałoby się, że to sprawa przegrana, że nie ma po co walczyć o tak nierealne cele. Lepiej się nie wychylać, by nie narazić się na śmieszność. W końcu, ile z nas nadal ma takie podejście do swoich marzeń? A jednak Florence Jenkins dąży do celu. Mimo wszystkich przeciwności udaje, że ich nie widzi a nawet jeśli ją dotykają – nie daje tego po sobie poznać. Siłą, motywacją i sercem przekonuje do siebie ludzi i nakłania ich do realizacji swoich – z pozoru niewykonalnych – marzeń. Nie jest ona osobą, która wszystko może – choroba, o której dowiadujemy się w dalszej części filmu, uniemożliwia lub poważnie ogranicza jej wiele codziennych czynności i krzyżuje wiele planów. Nasza bohaterka jednak mimo, że już dawno (według lekarzy) nie powinna wstawać z łóżka, wciąż to robi. I wciąż ma w sobie mnóstwo pasji i wigoru. Dlaczego? To jej cele i dążenia trzymają ją przy życiu i sprawiają, że ani wiek ani zdrowie nie uniemożliwiają jej wstania z łóżka każdego dnia z uśmiechem na twarzy. Uważam, że film jest warty zobaczenia głównie ze względu na postawę (i odwagę) głównej bohaterki, której to postawy nam, młodym dziewczynom, często brakuje. Pewnie niektóre z czytelniczek skomentują to stwierdzeniem, że fikcyjni bohaterzy ze scenariusza zawsze kończą happy endem, a prawdziwe życie już takie nie jest. I tu dochodzimy do najważniejszej części – film ten jest oparty na faktach. Co oznacza, że główna bohaterka żyła naprawdę i naprawdę jej historia skończyła się happy endem. Wniosek? Nie bójmy się wyszydzenia ze strony innych, nie odkładajmy marzeń „na później”. Skoro schorowana kobieta codziennie wstawała z łóżka po to, by wykonać mały krok przybliżający ją do spełnienia marzenia, to dlaczego my też nie możemy? Już dziś zróbmy wszystkie pierwszy krok do celu i bądźmy tak silne i konsekwentne jak Florence Jenkins.
A czy nasza bohaterka dopięła swego? By poznać odpowiedź – idźcie do kina. Kaja Wiśniowska
0 Komentarze
Odpowiedz |
Autorami bloga jesteście Wy!Też chcesz coś dla nas napisać? Odezwij się na [email protected] Kategorie
Wszystkie
Archiwa
Maj 2017
|