No więc tak: siedzimy przy wigilijnym stole i nagle babcia wypala: „no ale mam nadzieję, że jednak czasem coś ugotujesz twojemu chłopakowi? Bo wiesz, mężczyźni nie chcą się żenić z pannami, które nie potrafią gotować…” i tu szybko nabrała wody w usta, a raczej barszczu, bo to był wciąż moment na barszcz. Nie umiałam zdecydować, czy raczej chcę babcię poinstruować, że uogólnienia są słabe, czy może powiedzieć jej, że mój chłopak i ja żywimy się kebabem. Moja chwila nieuwagi została zręcznie przez moją mamę wykorzystana na zmianę tematu na tegoroczne grzyby, które stanowią nadzienie uszek i komentarz uszedł babci płazem – i może dobrze, bo może tak powinien ujść, przecież babcia starsza i po co cokolwiek mówić, ją złościć, przecież i tak nic nie zmienię?
Albo znowu taka sytuacja u kosmetyczki, której się zawsze zwierzam z jakichś codziennych bzdur byle tylko umilić tortury oczyszczania twarzy. Mówię, że nie lubię imprez, żadnych i w ogóle raczej nie chodzę i że fajnie, że mój chłopak to rozumie, gdy wtem ona: „no tak, ale wiesz, musisz czasem pójść z nim do jego znajomych, inaczej on może uznać, że jesteś nudna”. I znowu mnie tak jakby zatkało, nie wiedziałam, co i jak odpowiedzieć, a tymczasem ona zajęła się jakimś zaskórniakiem, co skutecznie odwróciło moją uwagę od poszukiwań riposty. I może w sumie to okej, nie ma się co zaperzać, przecież pani Asia kosmetyczka po prostu się o mnie martwi. Z drugiej jednak strony… Jak to jest, że tak każdy się poczuwa do obowiązku poinstruowania mnie jaka mam być, żeby ktoś ze mną chciał być lub jak mam się wobec tego kogoś odnosić, żeby ze mną nie zerwał? No więc, moi mili, to mnie wkurza. Wkurza mnie, bo po pierwsze, nie dajmy się zwariować: bez względu na to, co Disney nam wtłaczał do głów, „posiadanie chłopaka” to nie jest wygrana w lotka, to nie jest największe osiągnięcie mojego życia. Jasne, on jest wspaniały i pewnie najlepszy, jaki tylko może być, ale: ja nie jestem gorsza! On jest takim samym szczęściarzem, jak ja! No więc, droga babciu, może jemu to różnicy nie robi, czy na obiad będą warzywa na patelnie Hortexu czy tradycyjna pieczeń wołowa nadziewana nie wiadomo czym? Zresztą, skoro już się zgadzamy, że ja też jestem niezłą partią i też mam prawo wyboru, może się nawet okaże, że to ja nie chcę być z kimś, kto nie potrafi mi ugotować obiadu? Po drugie, dlaczego cały świat się raz na zawsze nie wyluzuje i nie zobaczy, że drugi człowiek jest po prostu piękny takim, jaki jest. Że nie chodzę na imprezy i nie chce mi się gotować, ale możesz mnie obudzić o trzeciej w nocy i ja dam Ci tyle uwagi, ile tylko potrzebujesz? Dlaczego ciągle musimy się poprawiać i stresować, że nie jesteśmy wystarczające? No więc, droga pani Asiu, mój chłopak jest wyluzowany, jest ze mną, a nie z postacią z Disneya i już od dwóch lat mało go obchodzi, czy Sylwestra spędzę z nim i przyjaciółmi czy sama przed telewizorem z „Przyjaciółmi”. Wszystkim zestresowanym zbyt wysokimi oczekiwaniami życzę, by w Nowym Roku otoczyli się osobami, które widzą w nich dobro – i od razu życie stanie się łatwiejsze, a rozdwajające się końcówki i zbyt duże uda przestaną mieć jakąkolwiek wagę. /Anka Łapińska A dla tych, którzy wolą słuchać...
0 Komentarze
Dasz radę, zrobisz to, jeszcze trochę, no rusz się wreszcie, nie stercz tu tak... mówię sobie w myślach i idę dalej. Lewej ręki już nie czuję ze zmęczenia, prawa ledwo daje radę, ale nie zatrzymuję się. Wspinając, zastanawiam się: "co ja tu robię?! ". Zero siły, ogromny lęk wysokości, a jeszcze z 10 metrów skały przede mną. Jedyne, co pozwala mi osiągnąć szczyt to samozaparcie i siła psychiczna. Wiele osób pyta mnie, jak to się zaczęło, że ja - zwykła, szara, pulchna nastolatka porwałam się na tak "męski" sport, jakim jest wspinaczka skałkowa i górska. Cztery lata temu, zupełnie przypadkowo, wpadła mi w ręce książka Martyny Wojciechowskiej pt. Przesunąć Horyzont. Myślałam, że będzie to kolejny tekst, który pobieżnie przeczytam i odłożę na półkę. Jednak tak się nie stało. Książka tak mnie wciągnęła, że poświęciłam całą noc na jej dokładne przeczytanie. Słowa Martyny dały mi dużo wiary w siebie oraz wiary w to, że NIEMOŻLIWE NIE ISTNIEJE. Zaszczepiła ona w moim sercu miłość do gór i do wspinaczki. Dlaczego? Bo jest to sport, gdzie nie liczy się tylko siła fizyczna, ale także i psychiczna. Po prostu "wspinaczka buduje więź między asekurującym a wspinającym się, rodzi wzajemne zaufanie i poczucie odpowiedzialności. Burzy bariery pokoleniowe - wspinacze młodzi i starzy są dla siebie po prostu kolegami." Moje początki na ściance były trudne. Nie miałam kondycji, ani koordynacji ruchowej. Moje ciało nie było przyzwyczajone do jakiegokolwiek wysiłku. Jednak jak się szybko przekonałam, środowisko wspinaczy nie jest "hermetycznie zamknięte", jak myślałam na początku. Tak naprawdę są to niesamowici, weseli i szczerzy ludzie, gotowi pomóc w każdej chwili. Wspinaczka nauczyła mnie wielu rzeczy. Przede wszystkim tego, że aby osiągnąć sukces nieważna jest płeć, siła czy pieniądze, ale wiara, że wszystko się może udać. Sukcesu nie osiągnie się od razu, ważna jest systematyczna praca i chęci. To wystarczy. W momencie podchodzenia do ścianki nie myślę o żadnych problemach, o żadnych sprawach dnia codziennego... liczy się tylko to, by wspiąć się i dostać do określonego punktu. Po zdobyciu swojej pierwszej skałki, poczułam, że chcę to robić nieważne jakim kosztem. Po sześciu miesiącach dostałam swoje pierwsze buty wspinaczkowe oraz uprząż. Było to spełnienie moich marzeń! Znajomi patrzyli na mnie ze śmiechem, gdy w piątkowy wieczór zamiast iść gdzieś "na miasto" pakowałam buty i szłam na trzygodzinny trening. Wracałam poobijana, po wieeeelu upadkach ale szczęśliwa - z ogromnym "bananem" na twarzy. Dlaczego? Bo robię to, co kocham :) //Natalia Oniszczuk Kobieta nie musi mieć niczego, by czuć się piękna.
Zewsząd docierają do nas informacje o tym, jaka każda z nas powinna być, czego od nas oczekują i jak powinnyśmy wyglądać. Media są przepełnione „perfekcyjnymi paniami”, do których nieświadomie porównujemy się przy każdej okazji. I co z tego zostaje nam w pamięci? Musisz mieć dwanaście sukienek-na każdą okazję inną! Musisz chodzić do fryzjera co miesiąc! Musisz mieć zadbane paznokcie! Musisz się uśmiechać! Musisz pokochać siebie w bieliźnie! Musisz być idealną uczennicą! Musisz być idealną córką! Musisz być idealną żoną! Musisz być idealna! Sama Coco Chanel wypowiedziała słowa: „Kobieta musi mieć dwie rzeczy- klasę i bajeczny urok”. A co jeśli tak naprawdę nie chcę mieć klasy? Co jeśli nie chcę mieć bajecznego uroku? Czy ktoś kiedykolwiek zastanawiał się nad tym, że każda z nas, każdy z nas najwyżej MOŻE, a w rzeczywistości wcale nie musi? Ostatnimi dniami w polskich mediach głośno o sylwetce idealnej kobiety-powodem tego jest echo słynnej gali, na której wybierana jest „ta jedyna” Miss Polski. Jak wyglądał finał w tym roku? Zauważyłam widoczny podział, osobiście znalazłam nawet oddzielne określenia na opisanie każdej z dwóch części gali. Po pierwsze- afisz ciałem kobiecym, przećwiczone uśmiechy, precyzyjne ruchy pod okiem choreografów, seksapil. Oczywiście finalistki nie wypowiedziały ani słowa podczas tej części. Bo po co? Najważniejsze jest to, jaki mają płaski brzuch (dzięki trenerom), cudowny makijaż podkreślający urodę i chowający niedoskonałości (dzięki kosmetyczkom, wizażystkom), i te zjawiskowe włosy (dzięki fryzjerom). Dlaczego kobiety pokazywane są światu w wersji poprawionej, udoskonalonej, bardziej sprzyjającej wzorcom? Czy kobieta idealna to ta, która sztucznie się uśmiecha, ma odpowiednią długość nóg i do bielizny ubiera wyłącznie szpilki? Skoro nie lubię obcasów, nie będę ich nosić- czy to skreśla mnie z bycia piękną? Skoro nie lubię efektu maski na twarzy- czy to skreśla mnie z bycia kobietą? Skoro nie lubię pokazywać się bez ubrań- czy to skreśla mnie z bycia piękną kobietą? Część pierwsza kończy się eliminacją połowy finalistek. Co może czuć osoba, którą wyeliminowano tylko i wyłącznie ze względu na jej wygląd? Przecież nie wypowiedziała ani słowa. Nie wiemy, co chciałaby nam powiedzieć. Mogła jedynie pomyśleć, że odrzucono ją, ponieważ jej ciało nie jest wystarczająco dobre, nie jest idealnej proporcji. W drugiej części finału okazuje się, że nasze ścisłe finalistki potrafią też mówić! Niestety, to co mówią, zostało nagrane, a poprzednio pewnie dokładnie przeanalizowane przez tłum profesjonalistów. Tutaj widoczna jest także kolejna zmiana: rezygnuje się z prezentowania bielizny, czy strojów kąpielowych. Co widzimy w zamian? Wybieg panien młodych w ogromnych sukniach ślubnych… Czy aby stać się kobietą idealną, muszę być dodatkowo cudowną żoną w kosmicznej sukni ślubnej? Czy kobieta musi mieć męża, aby stać się perfekcyjna? Czego uczą się młode dziewczyny i wszystkie kobiety oglądające (tu cytat) „zbiór najpiękniejszych kobiet z całego kraju”? Tego, że nie są i nie będą piękne. Bo nie należą do tego zbioru. Bo nie mają takiego ciała, nie mają takich ruchów, uśmiechu, ich zęby są nieproporcjonalne, potykają się o własne stopy chodząc na szpilkach, nie lubią swojego ciała, nie mają w sobie tyle pewności siebie. Czas wyjść temu naprzeciw! Nie musisz mieć niczego, żeby czuć się piękna. Jesteś piękna taka, jaka jesteś- ubrana, czy nie ubrana. Pomalowana lub nie. W trampkach, obcasach albo boso. Blondynka czy brunetka. Niska czy wysoka. Ciebie nic nie ogranicza. Nie musisz mieć klasy. Nie musisz mieć „bajecznego uroku”. Aby czuć się piękna, nie potrzebujesz tych fryzjerów, wizażystów czy trenerów. Nie musisz mieć żadnej korony, żadnego tytułu. Nie potrzebujesz żadnej korony, żadnego tytułu. Jesteś piękna sama w sobie. //Natalia Brodewicz |
Autorami bloga jesteście Wy!Też chcesz coś dla nas napisać? Odezwij się na [email protected] Kategorie
Wszystkie
Archiwa
Maj 2017
|