"Silna Babka" to zwycięski esej w konkursie "Anita Czyta x MamyGłos, czyli opowiastka o silnej babce".Silna babka, pewnie zastanawiacie się kto może być? Moim zdanie to osoba niezwykła, która pomimo przeciwności losu dokonała czegoś niezwykłego, nie poddała się, nie płynęła z nurtem rzeki, nie dała się jej ponieść. Taka jest właśnie moja kuzynka, Karolina Kaczmarek, najwspanialsza młoda osoba pod słońcem, zarażająca energią, emanująca optymizmem. Karola to studentka trzeciego roku ekonomii na HEC Lausanne w Szwajcarii, jednym z najlepszych uniwersytetów ekonomicznych w Europie. Pewnie w tym momencie, myślicie sobie: hmm na pewno ma kupę kasy, chodziła do wybitnego liceum. Nie, nie, to dziewczyna, która ciężką pracą dostała się na wymarzone studia. Chodziła do Liceum nr V w Zielonej Górze. Niewyobrażalne? A jednak możliwe. Jak wiadomo, początki bywają trudne. Pierwszy rok nie poszedł jej najlepiej, nie tak jak sobie wymarzyła. Studia w języku francuskim to nie byle wyzwanie, szczególnie mieszkając w Polsce, gdzie trudno ,,nauczyć się myśleć” w tym języku. Ale co było jej największą wygraną? Umiała się podnieść po porażce, dzielnie walczyć o swoje marzenia, pracować, pracować i jeszcze raz pracować. Jej siłą było to, że nie zatraciła się w swoim nieszczęściu tylko brnęła do przodu! Opłaciło się! Teraz kończy ostatni rok, spełnia marzenia. Szwajcaria stała się jej drugim domem.
Pamiętajcie każda z was może osiągnąć wszystko co chce, pomimo wielu barier, granic. Mamy prawo spełniać marzenia, wręcz twierdzę, że MUSIMY spełniać marzenia! „Przyszłość należy do tych, którzy wierzą w piękno swoich marzeń”! Do przodu i do boju! //Kamila Pietrażycka
0 Komentarze
"Jak poznałam N" to pierwszy z nagrodzonych esejów w konkursie "Anita Czyta x MamyGłos, czyli opowiastka o silnej babce".Jestem Dorosłym Dzieckiem Biblioteki. Spędzałam tam całe dnie. Wszystkie przerwy. Zaplecze biblioteki szkolnej było moim schronieniem przed hałasem i szaleństwem szklonych korytarzy. Nie lubiłam tych głośnych, imprezowych i popularnych ludzi. Nie lubiłam ich żartów, plotek. Nie latałam za piłkarzykami. Nie chodziłam na imprezy o których się później opowiadało. Jednak mimo to jakimś cudem wiedziałam o wszystkim co się działo i wszystkich kojarzyłam. Widocznie plotki przenikają nawet przez ściany bibliotek….
Większość tych szkolnych dramatów nie obchodziła mnie w ogóle, tak samo jak ludzie znani tylko z tego, że są popularni, mają fajny telefon albo dobre ciuchy. Nie mniej, było jednak parę osób, które pamiętałam, bo rzeczywiście coś robiły; miały jakąś pasje, hobby, albo po prostu coś ciekawego do powiedzenia. Tak zawsze postrzegałam N. Była rocznik wyżej i wtedy wiedziałam o niej tylko tyle, że jest energiczną osobą, udziela się w WWF i w harcerstwie. Wiedziałam też, że świetnie pisze, bo często czytałam jej posty i opowiadania, które łatwo mogłam znaleźć w Internecie. Osobiście poznałam ją dopiero na jakimś ognisku, pod koniec roku szkolnego i od tamtej pory żałuję, że nie poznałam jej wcześniej. Kiedy zaczęłyśmy rozmawiać to przegadałyśmy chyba cały wieczór. Zawsze ją podziwiałam ze to jak potrafi się obchodzić ze słowami. Opisywała swoje życie tak jak ja nigdy nie umiałam. Tak żywo i kolorowo, że aż chciałam widzieć świat jej oczami. Trudno mi było uwierzyć, że uważa się za szarą myszkę. Jak to? Ona? Wojująca aktywistka, ratująca foki, niesamowita, otwarta i uśmiechnięta. Jest taką osobą, która wpływa na otoczenie, przy Niej wszyscy dookoła są trochę lepsi i szczęśliwsi. A przynajmniej ja byłam . //Agnieszka Szostak Czasami wydaje nam się, że niektóre rzeczy są tak odległe, że aż nieosiągalne. Czasami wydaje nam się, że nie nadajemy się do czegoś. Czasami wydaje nam się, że nasze zdanie i tak niczego nie zmieni. Na szczęście są ludzie, którzy sprawiają, że niemożliwe staje się możliwe i pokazują, że warto wierzyć w siebie. Jakiś czas temu zostałam poinformowana, że 23 stycznia odbędą sie Warsztaty Krytycznego Pisania. Pomyślałam sobie, że to genialna okazja, żeby się czegoś nauczyć. Szczęśliwa zamierzałam się już zapisać, gdy moim oczą ukazała się notka, że aby sie dostać trzeba napisać pracę na wybrane tematy. Wtedy sie załamałam. "Nadia przecież ty nie potrafisz pisać", " Co ty sobie myślałaś, takie rzeczy nie są dla ciebie", " nie nadajesz się, więc sobie odpuść" - takie myśli chodziły mi po głowie…. Kilka dni później napisała do mnie osoba, którą już dobrze znałam. Zapytała mnie, czy napisałam już ten tekst na Warsztaty. Troszkę zdziwiona przedstawiłam jej wszystkie powody, dla których nie powinnam na nie jechać. Na jej odpowiedź nie musiałam wcale długo czekać, a miała ona podobny charakter do mojej wypowiedzi. Otóż ta osoba przedstawiła mi milion powodów, dla których powinnam wziąć w tym udział. Prawie codziennie pytała się mnie jak mi idzie praca, a gdy mówiłam jej, że kiepsko, bo nie mam w ogóle pomysłów, to ona pisała mi ich tysiące. Mówiła, że we mnie wierzy i trzyma kciuki.
"Po co?", "Dlaczego?", " Czemu ja?" takie pytania męczyły mnie od paru dni. Dzisiaj piszę tę pracę, ponieważ znam już odpowiedzi na moje pytania. Pewnie zastanawiacie się kim jest ta osoba. Pozwólcie, że będzie to moja mała tajemnica. Teraz kilka słów do niej: Dzięki Tobie uwierzyłam w siebie. DZIĘKUJĘ. //Nadia Herchi Agnieszka Frankowska to współtwórczyni Dobrej Kawiarni – niesamowitego miejsca tworzonego wraz z osobami z niepełnosprawnością intelektualną. Spotkałyśmy się, by trochę porozmawiać o tej pracy, o szkolnych doświadczeniach i marzeniach nastolatki...MamyGłos: Opowiedz nam trochę o swoim dziecięcym i nastoletnim życiu. Jaka byłaś jako nastolatka? Agnieszka Frankowska: Nie chwaląc się - wszechstronnie uzdolniona (śmiech). Wykazywałam uzdolnienia plastyczne, działałam też społecznie. Angażowałam swoje rówieśniczki i rówieśników w działania związane z ekologią. Organizowałam konkursy plastyczne i sama brałam w nich udział. No, ale niestety nie mogę powiedzieć, żebym była wspierana przez rodziców, dla nich nie było to taką wartością, jak dla mnie. Do 7 roku życia nie zdawałam sobie sprawy, że jestem trochę inna - że mam jedno oko takie, drugie takie, że jestem grubsza od innych dzieci. Wtedy czułam się dobrze ze sobą, dopiero jak poszłam do szkoły, to się zaczęło - porównywanie z rówieśnikami, rywalizacja… No więc moi rodzice też tak uważali, że ja jestem trochę inna, trochę grubsza i że nikogo sobie nie znajdę. Nie sądzili, że sobie poradzę w życiu i że się „dobrze ustawię”. Nie jestem aż taka stara, bo mam 44 lata, ale pochodzę ze wsi. Tam jeszcze do teraz funkcjonuje taki stereotyp jeśli chodzi o kobiety, że bez mężczyzny, który się mną zaopiekuje, to ja sobie nie dam rady. A ja zawsze wykazywałam dużą samodzielność. Moje marzenia były zawsze takie, że chcę robić coś dobrego - dla ludzi. Chciałam być profesorką. Kobieta posiadająca jakiś tytuł naukowy, kojarzyła mi się z niezależnością. Tak to wspominam - trochę jako zmagania ze sobą i właśnie z rodzicami, rówieśnikami, nauczycielami... No, nie miałam dużo wsparcia, nie czułam się jakkolwiek doceniona. MG: Czy w tym czasie doświadczałaś dyskryminacji, przytyków ze strony nauczycieli również ze względu na płeć? AF: Jeśli o to chodzi, to wszystko zaczęło się w liceum. W szkole to chłopcy byli faworyzowani - chętniej wciągani w dialog, chętniej z nimi dyskutowano, dziewczyny surowiej oceniano. Liceum to czas, gdy dziewczyny zaczynają wyrażać siebie poprzez ubiór, fryzurę, makijaż. „A, taka gwiazda z ciebie, tak się wymalowałaś, ubrałaś, a tu pusto w głowie” – a właśnie tego typu komentarze często słyszałyśmy stojąc przy tablicy. W stosunku do chłopaków takie sytuacje nie miały miejsca. Ja najbardziej odczuwałam to podczas lekcji matematyki. Nauczycielka więcej czasu poświęcała chłopakom, rozmawiała z nimi, nie oceniała ich, a ja po prostu miałam taki olbrzymi lęk przed ośmieszaniem – tym, że zostanę znowu wyciągnięta na środek i znów usłyszę „o, gwiazda stoi i nic nie wie”. To był dla mnie trudny czas. MG: Takie sytuacje wciąż mają miejsce w szkołach. AF: To są bardzo mocne wspomnienia i długo, długo pozostają koszmarami i śnią się po nocach. Teraz na szczęście już nie. Ale przez długie lata budowały poczucie niższej wartości. MG: Miałaś wtedy jakieś rzeczy, które dawały Tobie siłę, żeby jednak przetrwać ten taki trudny okres, żeby osiągnąć to, o czym marzyłaś? AF: Liceum wspominam bardzo źle, jako bardzo ciężki okres. Nie potrafiłam się odnaleźć w żadnej grupie, a jednak chciałam zwrócić na siebie uwagę, być akceptowaną. W szkole nie mogłam znaleźć punktu zaczepienia, bardziej zajmowały mnie rzeczy pozaszkolne. Czyli np. udział w chórze, rysowanie, pisanie. Jednak nie było to ani widoczne, ani doceniane. Nie wracam jakoś do tych czasów zbyt chętnie. W liceum byłam bardzo mocno stłamszona. Nie mogłam rozwinąć skrzydeł, jedynie wolontariat sprawiał, że czułam się spełniona. MG: Mówiłaś o tym, że czułaś się dyskryminowana, bo jesteś kobietą a pod koniec lat 90-tych współtworzyłaś poznańskie Stowarzyszenie Kobiet Konsola. Czy te doświadczenia z liceum zainspirowały twoje działania? Po maturze nie udało mi się dostać na żadne studia. Mimo tego zaczęłam jeździć do Poznania na zajęcia plastyczne. Poznawałam miasto i budowałam swoją tożsamość. Właśnie wtedy spotkałam dziewczyny, które założyły Konsolę. Wtedy poczułam, że mam jakiś cel, że właśnie o to chodzi. I zaczęłam zdobywać świat, jako osoba, jako kobieta. Chcę, żeby nie było podziałów, wykluczeń ze względu na inność, na poglądy, na postawy… Taka utopia, prawda? Ale małymi krokami, każdy może coś zrobić. MG: Lata 90-te to był taki czas w Polsce, kiedy niezbyt dużo mówiło się o prawach kobiet, a przynajmniej w porównaniu do tego, co jest dzisiaj. Jakie działania wtedy podejmowałyście?
AF: Ja akurat trafiłam na fajne kobiety, które w temacie się orientowały. To był taki początek - przede wszystkim działania edukacyjne, konferencje, a najważniejsze były spotkania wśród kobiet, dziewczyn. Myślę, że teraz jest lepiej – licealistki słyszą słowo „feminizm”. Jak byłam w liceum, to w ogóle nie miałam o tym pojęcia. Wtedy mówienie o sobie, że jestem feministką, to było duże wyzwanie, taki właściwie coming out, wystawianie się na ocenę. MG: No tak, a dziś w podręcznikach mamy temat o emancypacji kobiet. AF: To jest bardzo ważne, żeby w książkach, w edukacji, istniała historia kobiet. Dziewczynki powinny mieć silne, kobiece wzorce, a nie być tylko osadzane w roli księżniczek, od których nic nie zależy. Nigdzie nie jest napisane, że dziewczyna może być kimś, kto zmienia świat, kto coś zdobywa, czymś kieruje. MG: Bohaterka jest albo zła, bo zdradza, albo dobra, bo całuje stopy swojego mężczyzny… Opowiedz nam teraz o tym, jak zaczęłaś pracę w terapii zajęciowej. AF: Po wielu perturbacjach, zachorowałam na depresję. Osiem miesięcy nie wychodziłam z domu, leżałam w łóżku i nikt nie potrafił mi pomóc, wszędzie słyszałam: „weź się w garść”, a ja po prostu nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Uświadomiłam sobie wtedy, że to, co mi sprawia radość, to jest robienie czegoś dobrego dla innych. To było moim powołaniem, misją i zaczęłam się tym interesować - co mogę zrobić, jaką szkołę skończyć, żeby pomagać innym. Skończyłam szkołę pracowników socjalnych. Prowadziłam zajęcia z osobami z niepełnosprawnością i wtedy zdecydowałam się, że chcę to właśnie robić. MG: A możesz nam coś powiedzieć o sytuacji osób z niepełnosprawnością? AF: To bardzo szeroki temat. Są to osoby, które mają bardzo utrudnioną możliwość mówienia własnym, pełnym głosem. Potrzeba wyrównywania szans, żeby pozwolić im zaistnieć w naszej rzeczywistości i też takiego przyzwolenia całego społeczeństwa. Mamy masę różnych szkoleń – zawodowych czy dotyczących asertywności, ale w ogóle nie pozwalamy im tego wykorzystywać i się realizować. Cały system trzeba by zmienić, a właściwie budować od podstaw. Osoby z niepełnosprawnościami są wykluczane społecznie. Funkcjonujemy na dużych podziałach – ze względu na płeć, wiek, czy właśnie niepełnosprawność. MG: Ze względu na wszystko. AF: Tak, na wszystko. Ale to zaczyna się zmieniać. To może być wygodne, ale generuje coraz więcej przeszkód. Ludzie mają już dosyć podziałów - nie chcą w sobie budować lęków przed innymi, tylko mają w sobie potrzebę, żeby dopełniać się wzajemnie, bo każdy ma coś, żeby dać drugiej osobie. MG: W takim razie, czego sobie teraz życzysz na przyszłość i jakie masz plany, również w związku z Dobrą Kawiarnią? AF: Życzę sobie dużej niezależności na wszystkich płaszczyznach, przede wszystkim na tej płaszczyźnie ekonomicznej, bo to bardzo determinuje rozwój. No i chciałabym, żeby Kawiarnia się rozwijała, żeby ten system związany z osobami z niepełnosprawnościami się zmieniał, żeby był bardziej otwarty na potrzeby tych osób, nie tylko na wygodę opiekunów. Chcę, żeby nie było takich podziałów, wykluczeń ze względu na inność, na poglądy, na postawy… Taka utopia, prawda? Ale małymi krokami, każdy może coś zrobić, jeśli będzie się starał. No i żeby kobiety się trzymały razem i się dowartościowywały. Bo to jest potrzebne, żeby moc poczuć w sobie. To chyba wszystko. ...czyli milczenie na przestrzeni epok
Literatura jest wyznacznikiem dziejów, bowiem to dzięki niej kreuje i utrwala się w historii obraz czasów, które są w niej opisywane. Z średniowiecznych podań znamy legendy o bohaterskich rycerzach i królach, renesansowe pieśni sławią biesiady, a sonety ukazują przez przyrodę ogromy uczuć, barok przyniósł nam pulchne i nabrzmiałe od moralizmów dramaty, oświecenie rzuciło blask na wspaniałe odkrycia i kult nauki. Autorami i bohaterami wszystkich najwybitniejszych utworów, byli oczywiście mężczyźni. Kobiety pojawiały się mgliście na cienkich stroniczkach, zawsze w cieniu, zawsze jako rzecz akurat kompilująca się w dany opis. Kim były kobiety w utworach? Służkami, matkami, żonami. Wyśmiewane, pomijane, kreowane na jędze, wiedźmę, albo dobrą posłuszną żonę. Nigdy nie były podmiotem, żadnej opowieści czy historii. Znacie jakąś balladę o wielkiej kobiecie? Wiersz ją wysławiający? Kobieta zawsze była dodatkiem, elementem obrazu, częścią otoczenia. Głupia, nieszczęśliwe zakochana, wierna, podła, zawsze piękna i stęskniona, idealna, efemeryczna szara. Obraz ten zmieniła dopiero w epoce romantyzmu Emily Jane Brontë w „Wichrowych wzgórzach” . Ukazała kobietę w centrum akcji. Główna bohaterka była wreszcie osobą z krwi i kości. Kobieta była motorem akcji. Miała głos, była wyrazista. Stała się przedmiotem w literaturze, nie jedynie podmiotem, cieniem na stronach literatury opanowanej przez mężczyzn. Minęły cztery epoki zanim głos kobiety zaczął być słyszany. Teraz mamy głos. Bądźmy słyszalne i usłyszane. Bądźmy zawsze kreatorkami, autorkami, głównymi bohaterkami naszych własnej historii. MAMY GŁOS i wiele do opowiedzenia…! //Aleksandra Sobiech |
Autorami bloga jesteście Wy!Też chcesz coś dla nas napisać? Odezwij się na [email protected] Kategorie
Wszystkie
Archiwa
Maj 2017
|